środa, 6 sierpnia 2014

Pełne ręce roboty


JESTEM JESTEM JESTEM!!!! Już jestem.... pracy tyle że po prostu czasu brak żeby spokojnie zasiąść przed komputerem i parę słów napisać. Lato to dla nas bardzo pracowita pora roku. Wakacje były w kwietniu, a kolejne szykują się dopiero we wrześniu (jak na Rodos miną już upały i wyjadą stada turystów) a do tego pracy ogrom "w domu i w zagrodzie" W przerwach miedzy mejlami, fakturami, wysyłkami itp. staram się ogarnąć mój powoli zarastający ogród. Istny klimat równikowy w tym roku mamy - ciepło a nawet gorąco i pada w zasadzie codziennie. Dżungla amazońska to pikuś! Wszystko rośnie "jak głupie" - trawa po kolana, chwasty po pas, a trzeba przecież to wszystko rwać i kosić. Podlewać nie muszę, za to plewienia mam aż nad to. W warzywniaku, jak jakieś potwory z filmów grozy, rozprzestrzeniają się dynie - codziennie staram się opanować rozchodzące się we wszystkie strony dyniowe macki, a one i tak opanowały już większość grządek, tyczki dla fasoli i powoli zaczynają wspinać się na drzewo. Klimat im sprzyja a do tego wysadziłam je na specjalnie przygotowanych kompostowych stanowiskach, bo to żarłoczne rośliny są i kompościk lubią. Mam nadzieję że owocowanie będzie równie okazałe jak rozprzestrzenianie! Pogoda pasuje też pomidorom które puki co omija zaraza ziemniaczana (tfu tfu odpukać) i które dzielnie wyrastają ponad dyniową dżunglę. 
No dobra koniec odpoczynku.... pędzę do ogrodu....




sobota, 19 kwietnia 2014

Sernika nie będzie

 Nie będzie sernika.... bo białego sera brak! A przecież z fety sernika nie wyczaruje. Baby wielkanocnej też nie upiekę z powodu poważnych braków w oprzyrządowaniu - bez makutry czy miksera ani rusz. Ale mazurka da się zrobić! Kajmakowo-pomarańczowy będzie!! Kajmak z puszki a pomarańcza.... prosto z drzewa. Zobaczymy co na temat naszego sztandarowego wielkanocnego ciasta powiedzą Grecy. Bo my kochani, jak już się chyba domyśliliście, i mamy w tym roku greckie święta. Pisanki gotowe (grecka cebula od naszej się nie różni, barwi tak samo) mazurek gotowy..... no i to by było na tyle świątecznych przygotowań. Żadnego ganiania z siatami, żadnego sprzątania (oj podłogę z piasku zamiotłam i umyłam) żadnego mycia 30!!! (tak tak, tyle okien ma Stara Szkoła !!!!) okien, żadnego pitraszenia, pieczenia i mieszania w garach!!! Zamiast tego jest plaża i słoneczko.
No więc Kochani Wesołych Świąt! Καλό Πάσχα !!!




czwartek, 3 kwietnia 2014

Do boju! Łopaty w dłoń!



Wiosna pełną parą i "pełną gębą". Pogoda zaczyna nas powoli rozpieszczać słońcem i przyjemnymi temperaturami, a wszystko co zielone pcha się ze wszystkich sił w górę, do słońca. I pomyśleć że w zeszłym roku o tej porze przedzieraliśmy się jeszcze przez śnieżne zaspy!
W zasadzie pisze tego posta już od trzech dni i coś napisać nie mogę... Co siadam wieczorem do komputera z silnym postanowieniem... po trzech zdaniach zaczynam ziewać a przy czwartym zasypiam na klawiaturze... przesilenie to wiosenne czy małe przepracowanie?? Za oknami błyska się i pogrzmiewa pierwsza wiosenna burza. Coś tam może popada - i dobrze bo jest co podlewać w ogrodzie. Oj pracowitą mam wiosnę w tym roku, muszę się wyrobić z większością zasiewów obsadzeń i ogrodowych porządków, bo lada chwila czeka nas wyjazd na "Nasze Wielkie Greckie Święta Wielkanocne". W warzywniaku brakuje w zasadzie już tylko pomidorów i dyni, no ale z nimi to lepiej poczekać jeszcze z miesiąc. Cała reszta zieleniny już wysiana: rukola, groszek cukrowy, bób, szpinak, buraczki, marchew, koper, rzodkiew "daikon", cebulka siedmiolatka, szczypiorek....Dużo tego! I wszystko to upchałam na tych paru metrach mojego nie tak znowu wielkiego warzywniaka. Zostało jeszcze miejsce dla pomidorów, dwóch odmian dyni (już wysiane, wschodzą w cieplutkim foliaku)i kapusty pak choi. Och! no i jest jeszcze wolna grządka dla ziemniaków! We wszystkich "nieuprawnych" kontach warzywniaka wysiałam tak lubianą przez pszczoły facelię - nie dość że zaproszę do ogrodu więcej "bzyczących zapylaczy" to będę też miała dodatkowy zielony nawóz. No i mam nadzieję że facelia zagłuszy odrobinę chwasty które niestety zawsze najszybciej opanowują wszystkie nieuprawne kąty ogrodu. 
I niech zielone pnie się w górę!


.............................. Deszcz pada...................... dobrze, grządki trochę podleje :-)





poniedziałek, 24 lutego 2014

Z nosami w stronę słońca



 My już mamy wiosnę! Od parunastu dni pogoda nas rozpieszcza. I chociaż poranki witają jeszcze szronem przygruntowych przymrozków, dnie mamy już coraz cieplejsze. Wiem że to dopiero! koniec lutego, ale zima naprawdę się tu u nas w tym roku nie popisała (psss! oby nam już teraz nie "dowaliła"). Cieszymy się wręcz marcowo/kwietniową aurą. Puchowe kurtki, czapki i śniegowce powędrowały do szaf. W ogrodzie pełną parą ruszyły roboty ziemne i porządkowe. W ostatniej chwili zdążyliśmy z przycięciem drzew owocowych - przy takiej "wiośnie zimą" naprawdę ciężko trzymać się klasycznego kalendarza prac ogrodniczych. Mamy ostatni tydzień lutego, a w ogrodzie powoli robi się zielono: pięknie kwitną przebiśniegi, krokusy i przylaszczki, raźno wybijają się tulipany i żonkile oraz młode liście orlików, liliowców i irysów. Widać już nawet czerwone młode pędy piwonii. Warzywniak już przekopany i przygotowany na nowy sezon. Ba! pod osłonami zasiana już jest marchew, koper i rzodkiewka! A to przecież luty! Lada chwila w ruch pójdą doniczki i rozsadniki, na otwarcie czekają już stosy torebek z nasionami. Powoli wygrabiamy trawniki z pozimowych śmieci i filcu, uprzątnęłam też już większość chochołów i okryć z agrowłókniny -  powoli robi się już za gorąco na takie zimowe "ubranka". Nie wiem jak ta nasza tegoroczna "dziwna zima" wpłynie na kondycję ogrodu (niestety już teraz widać że jest bardzo sucho, śniegu przecież u nas nic nie było to i się topić co nie miło) no i nie wiem jak to będzie z tą tegoroczną "dziwną, wczesną wiosna". Puki co z radością wystawiamy nosy do słońca.



sobota, 1 lutego 2014

Witamy w Japonii cz.I

Jestem! Jestem! Wróciłam!!! Nie było mnie czas jakiś, to znaczy nie pisałam nic, bo i o niczym ciekawym napisać Wam nie mogłam. No bo czym tu się chwalić jak za oknem zima/nie zima. W grudniu i styczniu mieliśmy "marzec" : ciepło, roślinkom w ogrodzie wszystko się już pomieszało i zabrały się do "wyłażenia z ziemi", śniegu oczywiście  nawet odrobiny. Teraz szanowna Pani Zima zaszczyciła nas przez dwa tygodnie swoją obecnością, temperatura w końcu na -, śniegu niestety "co kot napłakał" nawet na porządnego bałwana nie starczyło. A teraz znowu mamy odwilż. Marne resztki śniegu zamieniły się w kałuże i błocko.... i po zimie .....
Z braku zimy będzie więc relacja z Japonii ;-) Właśnie wróciliśmy z naszej kolejnej wyprawy biznesowej do Kraju Kwitnącej Wiśni, który kraj to po raz kolejny nas zadziwił i zachwycił. Mogę się z wami podzielić paroma obserwacjami w stylu "gaijin dziwi się światu" (gaijin to po japońsku "obcy" "nie Japończyk"). Nie będę się po raz kolejny rozpływać w podziwie dla czystości, zorganizowania i uprzejmości, i zanudzać was OCHAMI i ACHAMI. Tu po prostu TAK jest, Japończycy tacy są i mam nadzieję że się to nie zmieni. Ale spotkało nas też parę nowych sytuacji o których bardzo chętnie wam opowiem. Oto spotkaliśmy się po raz pierwszy z "upychaniem w metrze". No może dla kogoś kto posługuje się tym środkiem transportu na co dzień i z na realia godziny szczytu to nic dziwnego, ale nas, wieśniaków, stopień upchania ludzi w wagoniku tokijskiego metra naprawdę był zadziwiający. Nie było to co prawda "profesjonalne" upychanie wykonane przez zawodowych upychaczy, ale i tak ścisk był niesamowity. Ani się podrapać, ani obrócić, trzymać się też nie trzeba bo w takiej masie upaść się nie da. Uff lekka klaustrofobia... Dobrze że jako "wielka biała baba" wystawałam ponad tę masę japońskich współpasażerów ;-)
No ale pora teraz wysiadać i ....... i kolejne zaskoczenie. Cały ten tłum wylewa się z wagoników na peron i..... grzecznie staje w kolejce do ruchomych schodów! O kulcie kolejki/ogonka już chyba pisałam, ale nie przestaje mnie to zaskakiwać (w bardzo pozytywny sposób oczywiście) Dla kogoś kto we własnym kraju spotyka się z  zasadą "Hip hip huraaa, kto się przepcha ten ma" tutejsza zasada "grzecznie czekam w kolejce" jest zadziwiająca. No więc cała ta ludzka masa dociera do ruchomych schodów i formuje się w dwie grupy, prawą stroną szybko wchodzą ci którym się bardzo spieszy, po lewej stronie stoi kolejka tych którym się nie spieszy. A że niespieszących się jest więcej, schody po prawej są puste a po lewej stoi grzecznie ogonek i czeka na swoją kolej! Ech....  Dodam jeszcze taką obserwację że wraz ze zmianą ruchu mas ludzkich do luz z metra, zmieniane są też kierunki jazdy ruchomych schodów, niby nic a jednak "nic się nie marnuje".

Dobra, kończę cz. I mojej opowieści.... żeby was nie zanudzić ;-)

A za oknem duje halny i znów odwilż mamy...








niedziela, 10 listopada 2013

Ostatnie starcie z jesienią....


Za oknami coraz bardziej szaro-buro i ponuro. Złota jesień powoli przechodzi w tą mniej piękną szarą jesień. Po pełnym słońca i ciepełka Rodos ciężko nam się przyzwyczaić do tych coraz mniej przyjaznych warunków klimatycznych. Oczywiście skończyło się to ogólnorodzinnym chorowaniem, grupowym smarkaniem, do walki z którym trzeba było zastosować wszelakie naturalne i nadnaturalne środki medyczne. No więc po tonie aspiryny, witaminy C, miodu i cytryny i paru innych specyfikach udało nam się przegonić chorobę tylko po to by samemu zagonić się w straszliwy wir pracy. Nie było nas przecież prawie miesiąc.... oj nazbierało się tych zaległych prac. I nie chodzi tu tylko o wielki stos dokumentów, faktur i innych biznesowych spraw nie cierpiących zwłoki.... lista koniecznych do zrobienia prac domowo-ogrodowych zdaje się nie mieć końca.... po trzech dniach ciężkiej wielogodzinnej walki przy zastosowaniu wsparcia w postaci "kobitki ze wsi" udało się uporać nam z podstawowym efektem ubocznym jesieni - liśćmi. Góry, tony, hałdy liści..... Co zgrabisz, wiatr nawiewa nie wiadomo skąd kolejne pokłady. Ale liście to dopiero początek walki.... na grzadkach straszą uschniete resztki letnich bylin, warzywnik czeka na sprzątnięcie i przekopanie, trzeba sciąć maliny i rozprawić się z resztkami po pomidorach i groszku i topinamburach. Przydało by się jeszcze podsypać grządki warstewką kompostu i kory aby uśpionym już bylinom nie straszne były zimowe mrozy.
Dzień co raz krótszy.... pogoda też nie za bardzo sprzyjająca przesiadywaniu w ogrodzie.... 
oj to bedzie ciężka walka....


czwartek, 24 października 2013

Jesień na Rodos


Jesień na Rodos...
Październik tutaj to idealny czas jeśli nie jesteś fanem lejącego się z nieba żaru, tłumów turystycznej stonki (sorry, wiem że sama jestem turystą, ale wierzcie mi są "turyści" i "turyści"...) i całego tego zamieszania związanego ze szczytem urlopowego sezonu. Teraz wyspa powoli pustoszeje, znikają z plaż turyści, sprzątane są leżaki i parasole. Powoli zamykają się hotele, restauracje i knajpeczki, i cała reszta bazujących na turystach interesów. Na drogach też pustawo, znikły ciągnące do plaż i zabytków sznury "rent carów", zniknęły stada motorków, motorynek i quadów. Na drogach zostali już tylko "lokalni grecy" i "lokalne kozy" (kozy są tu zawsze i radze na nie uważać bo lubią w ostatniej chwili przed samą maską bryknąć na druga stronę drogi!)
No więc robi się pusto.... czasem siedzimy sobie zupełnie sami na naszej "kamykowej" plaży, jakiś inny jesienny turysta hen hen gdzieś daleko na horyzoncie.... cisza i spokój.... I tak lubimy!! Upałów już nie ma, no ale to przecież już koniec października! W dzień "jesienne" słońce mocno grzeje, nocami  chłodno i trzeba było wyjąć z szafy ciepłe koce do spania. Ależ co tam dla nas takie tam zimno! Leżmy na plaży, pluskamy się w wodzie.... a Greczynki już w kozaczkach, polarkach i ciepłych sweterkach ;-) Dla nich już zimno, dla nas ciągle cieplutko. Teraz jest też idealna pora żeby w końcu na spokojnie pozwiedzać. Stare Rodos wygląda zupełnie inaczej bez tłumu turystów. W sezonie kiedy upały sięgają tu 40-kilku stopni i pot ciurkiem leje się z czoła chodzenie po rozpalonych kamiennych zaułkach starego miasta jest raczej ciężkim doświadczeniem (a o parkowaniu to już lepiej nie wspomnę!) Teraz nie ma ani upałów, ani turystów, ani całego tego specjalnie dla nich wystawionego "pierdół i badziewia". Okazuje się że tuż obok głównego turystycznego deptaka rozciąga się plątanina cudownych wąziutkich uliczek i zaułków, w których można by było godzinami błądzić z aparatem fotograficznym.

Jeszcze parę dni nacieszymy się słońcem i pora wracać na naszą kochaną wieś....
tyle pracy czeka.......